Pomeczowo
ale nam nie sprzyjał fart.
Liczyliśmy znów na cuda,
że tym razem nam się uda!
Dobrych akcji mamy w bród
ale Francja gra jak z nut.
W bramce szczęścia,
co niemiara.
Wojtek Szczęsny
znów się stara.
Na boisku asów wiele,
nazwisk blask aż onieśmiela.
No cóż, chronologia zdarzeń
jest daleka od mych marzeń...
I cóż z tego, że w dziesięciu?
Kiedy mowa o przyjęciu,
przyjąć może i się uda,
ale piłka - nasza zguba,
jakby z gumy franca była,
nóg piłkarzy się nie trzyma.
Znaczy trzyma,
lecz nie naszych,
śmiga jak chce i wciąż straszy.
Parzy, jak wyjęta z wrzątku,
tak wygląda to z początku.
Potem, nasi moc złapali
i Francuzów rozruszali.
Aż spoceni nieboraki,
to początek niezłej draki.
Atak idzie za atakiem,
bokiem, tyłem i okrakiem,
a to rożny, uff nie karny,
bramkarz bardzo jest ofiarny,
leci jakby skrzydła miał...
Trzy do zera - los tak chciał!
To nie los, lecz mniejsza z tym,
potem się rozpoczął dym.
Var to var, nie będzie swar,
to technologiczny czar.
Sędzia w ekran oczy wlepia,
twierdzi, że się słusznie czepia.
Mamy karny, będzie cud.
Słodko-gorzki jest ten miód.
Z Francji bramkarz piłkę złapał,
Lewandowski się załapał
na powtórny karny wrzut (ód),
i tym razem grał jak mógł.
Mocy moc na końcu miał
i z radości sam się śmiał.
Przecież my wyszliśmy z grupy.
Czy ktoś był na tyle głupi,
aby wierzyć w pecha Francji?
Toż, to szczyty ignorancji.
Łatwiej tyłem iść do przodu
niźli Francji zadać bobu.