Karawana
wiatr z uporem wciska w oczy.
Psy szczekają jak demony,
karawana naprzód kroczy.
Gdzieś oaza i wytchnienie
w cieniu palm, nad brzegiem wody.
Nęci ciebie jak zbawienie.
Tam usuniesz spod nóg kłody.
Nogawice poszarpane,
pokąsane łydki pieką.
Choć pot szczypie, to nad ranem
wykurujesz je nad rzeką.
Gdzie nie spojrzysz tam igrzyska,
Jednak to są zwykłe gierki,
wszak choć toczą pianę z pyska,
to kąsają jak ratlerki.
Krzyk niemocy tańczy w uszach,
w ustach kłamstwa, w oczach szalej.
Lecz nikogo to nie rusza,
karawana idzie dalej.