Kruczy krzyk drży na wietrze
rozchodzi się po równinie
usianej ciszą.
W zadumie prawie widocznej,
wiatr prześlizguje się przez
myśli ciężkie niczym chmury,
Tak sine, powolne, nieuniknione,
i bliskie płaczu...
W drugim krzyku
nie słychać już życia,
bo to echo. Zwrot do nadawcy
wyczekującego odpowiedzi,
co zastał to samo pytanie.
Wiatr zbiera liście
jak ofiarę na tace.
Czesze krucze włosy,
których nie podniosła
żadna obca siła
już od ponad dekady.
Krzyk na równinie,
ale jakby cichszy,
mniej życia przenosi
wiatr bardziej zmęczony
i krzyk jakby wyświechtany,
bo to samo pytanie
i to samo echo.
Jak zawsze...
Najsmutniejszy dźwięk
jak krwawienie świata
rozdziera sumienie i odległość
liczoną w latach,
a ustaje dopiero na progu
domu co stał na równinie
i pachniał orzechowym ciastem.
Przez otwarte okna
bił spokój wnętrza
i nie rzadko padały radosne
pełne słodyczy słowa
"Nie dokazuj, miła nie dokazuj",
tak cudownie ciepłe,
tak cudownie żywe.
Krucze włosy pochylone
ostatnie zadały pytanie,
a skrzypce zdarte do łez
nie wytrzymały już tęsknoty
za ciepłych nut wibracją,
i ostatnim jękiem, wpół gestu,
pękła jedyna struna.
Zawtórowało echo.
Ciche burknięcie burzy
zwiastunem deszczu
położyło lśnienie wilgoci
na czarnych refleksach.
Cisza sycząca od kropel
kładła trawy i liście,
ale nie tylko...
Kolana zgięte
całkiem bez siły
brodziły w błocie,
a na nich spokojne dłonie,
odpoczywały mimo drżenia.
Co to takiego?
Ostatnia modlitwa?
Czy może pierwsza, ale prawdziwa?
Myśli puste odpływają
jak papierowe łódki...
i tylko ślepy by nie wiedział,
że tak wygląda człowiek,
który nie ma po co wstawać,
a gdyby jednak miał krztynę siły,
to pewnie by krzyczał,
żeby nie pęc z żalu...