W objęciach jesieni.
trwonię swój czas na swojskie wykroty
Bo nie takie jak zawsze. Bo okryte złotem.
I melancholią.
Ścieżka za ścieżką, drzewo za drzewem
jesienią pokryte szczelnie lasy i umysły.
Nie jest ciepło, choć ciepłem aż płonie
ten park i jego trawa zasypana żarem liści
z już prawie posępnych drzew.
Cichym szelestem szepcze.
Przynosi szczęście
i zapachy.
Usycha i marnieje
choć życiem aż razi,
ten taniec kruchych liści
w zbutwiałym oddechu wiatru.
Nie mrugam już w ogóle
chłonę całym sobą, ten moment pożegnania.
Ten fragment moich wspomnień.
Oddech parujący jest dla ciebie, na pamiątkę
albo jako zapłata, za ten piękny czas
za piękne obrazy.
A kiedy kasztan spada
i toczy się pod stopy, podnoszę go
jak przyjaciela od wieków niewidzianego
pytam z nadzieją w głosie
„Czy znalazłem spokój?”
Kasztan nie odpowie. Wyschnie razem z liśćmi
i pochłonie go oddech lasu
ten, co właśnie wyrywa mi łzę.
Zawieje kolejny wiatr,
zabierze kolejny liść,
a na nim odpowiedź
na to jedno pytanie.
Zaspałem jesienią, a już prawie wiosna.
Z dedykacją dla wszystkich zaspanych.