Autoportret z cząstkami elementarnymi
w swoim zakurzonym gabinecie,
gdzieś na poboczach
pewnej spiralnej galaktyki,
podziwiając w albumach
linię tancerek Degasa,
pewien sonet Petrarki
i zapis nutowy Wariacji
Goldbergowskich.
Trochę mi dziwnie
z powodu przenikających
przez moje ciało
cząstek elementarnych
oraz z powodu
kwantowego splątania
z pewnym punktem
w Galaktyce Andromedy,
ale co tam…
Trzymam się
rozklekotanego wózka,
czyli naszej małej Ziemi,
pędzącej na złamanie karku,
cholera wie dokąd.
Obejmuję z drżeniem
podskakujące,
jak słoneczne zajączki,
tancerki Degasa,
słowa Petrarki i nuty Bacha,
układające się,
o dziwo
w byty konieczne.
Na przekór
złośliwym chichotom
z pustych przestworzy
i matematycznym wzorom,
wyprowadzonym lubieżnie
przez zamaskowanych
wielbicieli niebytu.
Płótna, manuskrypty
i rękopisy lśnią
póki co
spokojnie
w muzealnych gablotach,
lecz ogień
z rosnącego Słońca,
już podłożony.
Po setkach lat
słuchania wariacji numer jeden
wciąż nie wiadomo,
czy Bach chciał napisać poloneza,
czy też coś w innym
stylu,
ale czy to powinno
nas
właściwie obchodzić
tuż przed spaleniem
świata?