Gonitwa
niespokojna jestem dziś.
Ludzkie zombie na ulicy,
już nie umiem pięknie śnić.
Kroki w lewo, potem w prawo
miotam się jak w klatce lew.
Gryzę palce, szarpię słowa,
aż poczuję w ustach krew.
Ciemność skrada się powoli
zmienia świata stały kurs,
życie, zamiast cieszyć, boli,
w uszach dźwięczy diabli chór.
Gdyby jakiś cień nadziei,
jakaś jedna, dobra myśl
z moich ramion zdjęła ciężar,
oby w sukurs przyszło "nic".
Marzeń wzloty i upadki,
nieprzychylnych ludzi wzrok,
coraz częściej siebie pytam,
co im da marszowy krok.
Łapię minut wątłe cienie
i dokarmiam myśli papką,
nic nie klei się jak dawniej
ani nie posuwa gładko.
Na rozstaju żalu dróg
wartko płynie potok słów.
Znowu przeszłość przyszłość gani,
z cienia pragnie wyjść tej Pani.
Trzymać w lejcach zła demony,
cóż ma począć świat spodlony.
Spopielały wbrew naturze
łzawe hasła na słów murze:
Gonił życie bez ustanku,
odszedł cicho, o poranku…