Pan kot
Pardon! Żyliśmy pod jednym dachem.
Dzięki niemu przestrzeń wśród ścian
stała się przytulniejsza i w pewnym sensie puszysta
/może to przez jego sierść,
a może przez kłębki wełny,
które rozrzucał gdzie popadnie/.
Oswoił mnie z łatwością.
Wcześniej nie lubiłam domu
/czy w ogóle można lubić pustkę?/.
To do niego wracałam z przyjemnością.
Tak, przyznaję,
mruczałam z zadowolenia
ilekroć zdecydował się łaskawie,
wyciągnąć łapę w moim kierunku
lub mimochodem, otrzeć się o moją nogę
/zupełnie nie dostrzegał reszty mnie,
jakbym składała się tylko z nóg/.
Kto wie, może właśnie tak
wyglądał mój wyidealizowany obraz
w jego głowie.
Nie był łatwym domownikiem.
Czasem miałam wrażenie,
że ledwie toleruje moją obecność
/może to i dobrze, że nie wiedziałam,
jak jest na pewno/.
Nonszalancko przechadzał się po mieszkaniu,
wyginając grzbiet i prychając opryskliwie,
ilekroć stanęłam mu na drodze przechadzki.
Żyliśmy razem, ale ewidentnie był typem samotnika.
Wkurzał mnie, nie przeczę,
ale kochałam go ogromnie.
Czasem śmiałam się w duchu,
że przypomina marynarza...
Robił wypady w miasto i jeden Bóg wie,
co wtedy robił, gdzie i z kim.
Nigdy nie miałam pewności czy "zawinie" do portu.
Bywały w naszym życiu chwile,
gdy miałam nieodparte wrażenie,
że jest mu wszystko jedno,
czy jestem, czy mnie przy nim nie ma
/taki los kociej połówki/.
Był typem narcyza,
uwielbiał godzinami gapić się w lustro.
Nie znosił gdy mu w tym przeszkadzałam.
Prychał wtedy z irytacją.
Od czasu do czasu odwzajemniał moje pieszczoty
choć nie mogę powiedzieć,
by był w tym szczególnie hojny.
Obrażał się równie często, co patrzył mi
w oczy z uwielbieniem i oddaniem.
I kto tu był niezrównoważony?
Wąsy były jego znakiem szczególnym.
Długie, sztywne wibrysy
/z czasem posiwiały, ale to dodawało mu uroku/
drżały lekko ilekroć wrócił do domu.
Sprawdzał, czy ja też już w nim jestem.
Oczekiwał, że będę czekać na niego zawsze.
Gotowa, aby go pocieszyć,
przytulić i pogłaskać,
Oczywiście wtedy tylko,
jeśli on będzie miał na to ochotę.
Odszedł cicho, niezauważalnie
i bez ckliwych pożegnań.
Czarny jak noc,
samotny koci pielgrzym…