mandaryński anioł
raz mandaryn stary złapał księżyc w kole
niczym tajemnicę zasłoniętej nocy
która chciała spotkać miłość w szczerym polu
snów dla których przestrzeń żadna się nie liczy
włożył dłonie w krater niczym za powiekę
i wytrząsnął z czerni wszystkie jasne gwiazdy
przepasany drogą mleczną jak kometa
starość wziął za rękę i spokojnie zasnął
kołysany magią rozszczepionych pragnień
niczym szkiełko w oku zaspanego Boga
pofrunął wysoko mandaryński anioł
na spotkanie miejsca gdzie umarła trwoga
w czułych dłoniach wizji dla nas niepojętej
chociaż wytęsknionej w podskórnym pragnieniu
by jak ten mandaryn zasnąć w luny pięknie
i móc się obudzić w ponownym wcieleniu
wolnym od zakazów i nakazów woli
tego sznura co się na szyi zaciska
i tamując oddech sakramencko boli
udając że nic to tylko kara boska
lecz mandaryn stary mruga do mnie okiem
zza nocnej zasłony w której śpi kometa
ta sama dla której pofrunął wysoko
i która mnie porwie w nadczasowy letarg