Portret upiornej rodzinki w sklepie
Do marketu prędko rusza.
Po okazje i promocje,
Niespodzianki i emocje,
Po sałatę, cztery pory,
Trzy rogale, pomidory,
Bułek osiem, dwie cebule,
Po skarpetki i koszulę.
Już wbiegają do marketu
A tu – zniżka na kotlety
I sześć śledzi w cenie czterech,
Innych pokus cały szereg,
Oto Janusz biegnie szybko
Na stoisko małe rybne,
A Grażyna, choć wciąż kicha,
Przed klientek tłum się wpycha.
Już w ruch żwawe pięści poszły,
Komuś z ręki wypadł koszyk,
Komuś spadły okulary,
Komuś portfel ciemnoszary.
Zenek, Zosia i Ambroży,
Do psot, harców stale skorzy,
Worek ciastek rozerwali,
Na podłodze rozsypali.
Teraz skaczą po okruchach,
Po wafelkach i racuchach,
Rurki z kremem depczą żwawo,
Skaczą w lewo, skaczą w prawo.
Zenek biegnie na stoisko
Z batonami (bo to blisko)
Do kieszeni wkłada cztery
Batoniki (te z karmelem).
A Ambroży ruchem szybkim
Dwie żelkowe ściąga rybki,
Sześć cukierków bananowych
I lizaki dwa różowe.
Za to Maja pełna werwy,
Zrzuca z półek już konserwy,
Groszek, liczi, ananasy,
(Jak chuligan z szóstej klasy).
Na marchewkach i pietruszkach,
Pomidorów małych puszkach,
Afrykański taniec tańczy,
Z półek zrzuca pomarańcze.
Nagle z brzękiem i łoskotem
Spada sześć słoików z miodem,
Na podłodze żółta struga,
Jak wąż boa rośnie długa.
Już przy kasie jest Grażyna
Oraz Janusz z groźną miną,
Między dwiema staruszkami
Rozpychają się łokciami.
Dwieście złotych płacić trzeba,
Janusz woła Wielkie nieba!
Antypolska agentura
Wciąż z rodaków zdziera skórę!
Gdy księgowy piegowaty
Podsumuje wszelkie straty
Skutki chamstwa i głupoty
Wyjdzie z tysiąc trzysta złotych.
Jutro rano kierowniczka
(Wiedźmy groźnej imienniczka)
Zrobi wielkie ogłoszenie
Na wystawie jak na scenie:
Choćby wiało, choćby grzmiało
I błyskało i padało,
Choćby wielka była burza,
Tych klientów – nie obsłużę…