Anemon
Dziś nie ulegnę jego mrokowi i słowu
Szepta do mnie, lecz ja słyszę zgrzytanie
Ten dźwięk jego próśb od środka mnie łamie
Jako jedyny pojmuję słów jego definicję
Nakazuje bym zajrzał w głąb siebie, lecz nic nie widzę
Widzę realizm, słyszę smutek, lecz czuję fikcję
Kiedyś myślałem, że coś osiągnę, lecz dziś wiem, że nie ma dla mnie miejsca w tej lidze
Transparentny oddech, specyficzne serce, zraniony duch
Anemon przykrywa cieniem moje źródło wykonując wolny, lecz zabójczy ruch
Kiedyś mym medykamentem na to wszystko, był Twój motywujący zasób słów
Dziś jedyne co mnie motywuje, to widok śmierci kłów
Widzę w swych snach wybrzeże i pewną latarnię
Lecz dziś tam z daleka za nią dostrzegam ruiny
Rankiem wychodziłem, by odwiedzić przydrożną kwiaciarnię
Szkoda, że po tych różach zostały złe wspomnienia, a u mnie w środku trociny
Dziś zebrałem się na odwagę i do owych ruin podszedłem
Miały w sobie coś mojego, a na ich krańcu zobaczyłem ten sam anemon i pobladłem
Chodził za mną krok w krok i nie dawał mi spokoju
Dawał mi do zrozumienia, że nie pozbędę się negatywów w swoim sercu roju
Nagle latarnia przerzuciła swój wzrok na mnie, a kwiat przemówił
Powiedział, bym się z życiem już rozmówił
Bo niepokalana śmierć się do mnie zbliża
Zanim się odwróciłem, poczułem uderzenie skrzydeł, a z daleka, jak anemon mi ubliża
Odtąd mroczna plaża z mych snów przybrała postać więzienia dla dusz
Kiedyś na niej piasek i kurz, a dziś odczuwam na niej tylko mróz
A owa latarnia przekształciła się w wieżę zegarową i wybiła północ
Nastał czas, gdy moja krew zaczynała płonąć