jak cienie
kontury nagich jeszcze cieni
na fałdowanej smutkiem trwania
tafli zmęczonych swoich źrenic
gdyby ta szklanka kiedyś chciała
być jednak pełna do połowy
pewnie bym nigdy nie pochylił
przed ich obliczem swojej głowy
podartą przez ich szklane szpony
białą koszulę wiatr rozwiewa
gdy biegnę oczy swe zamknąwszy
bo gdzieś tam z wężem czeka Ewa
jak biała flaga wywieszona
na zgodę temu co być musi
tak mocno moje serce ściska
że kiedyś w końcu mnie udusi
a jeszcze wczoraj w to wierzyłem
co przecież dzisiaj takie małe
kiedy paznokciem połamanym
mur ciszy każdą noc drapałem
ślepo wierzyłem że się echo
w jednym kierunku tylko niesie
lecz się zleciały wrony kruki
a ja sam jeden w suchym lesie
na boso stąpa się boleśnie
po już rozbitych chwil kryształach
dobrze że krwi nie widać nocą
bo pościel winna wszak być biała