Rasa Panów
gdy spadły krawaty na czarne marmury,
skończyła konwentu się część oficjalna
wciąż z ważnym przesłaniem, choć już bez struktury,
panowie rozsiedli się w wielkich fotelach
dzielną młodzieżówkę gładząc po krągłościach,
co im na kolanach miejsca już zajęła,
by kiedyś w pałacach być nie tylko w gościach;
jeden gładzi dziewczę po nieletnich piersiach,
inny zaś młodzieńca po obfitym kroczu,
bo dobrze jest przecież po ciężkim dniu obrad
swobodnie jak życia pan wreszcie się poczuć.
Sztandar wyprowadził towarzysz bez zębów,
pizdnął w magazynie gdzieś obok kaloszy,
a potem znów wrócił na salę plenarną
się pośród liderów partyjnych panoszyć,
program jest dla kraju wreszcie napisany
chociaż przyznać trzeba, że prosty i krótki
to jednak zasłużył partyjny murbeton,
by nalać w kieliszki choć ciepłej, to wódki,
bo wyschły im gardła od przemów płomiennych,
bo płomień – wiadomo – wypala do zgliszczy,
więc lał się litr wódki dziesiąty, dwudziesty,
na wroga pohybel, co kraj zacny niszczył.
Prawo najważniejsze, potem sprawiedliwość,
dwa punkty programu od ręki spisane
jutro się przypomni w dniu obrad ostatnim,
gdy będzie wstać trzeba w południe nad ranem;
ale dzisiaj bawmy się do późnej nocy,
jedzmy kraby, kawior, w czekoladzie śliwki
póki czas jest na to, bo tuż przed północą
prezes przyprowadzi już dojrzalsze dziwki,
a że patrioci to rasa szlachetna,
oni zwać się nimi chcą nie bez powodu,
więc i dziwki będą jak zawsze krajowe,
a nie jakieś tanie, bo przecież ze wschodu.
Ktoś wylał sok z jabłek na spodnie prezesa,
ktoś inny zaś wódkę na program dla kraju,
a jeszcze ostatni się zeszczał na pomnik
papieża, co stoi na sali tej skraju,
ostatni się spuścił na twarz z młodzieżówki,
co ledwie pod stolik mu wlazła posłusznie,
a wreszcie sekretarz z parkietem tańczący
dozował rodzynki sam sobie dousznie.
Muzyki nie trzeba, więc nie ma jej w sali,
bo sami śpiewają hymn kraju, na zmianę
się w słowach plątając i w rytmie wciąż gubiąc,
sól sypiąc na pieśni otwartą zaś ranę.
Tak bawią się pany, tak bawią się posły,
tak bawi się premier, za jego przewodem
zaś rzyga pod stołem ksiądz proboszcz kanonik,
z rozporkiem otwartym przez dłonie zbyt młode
by pisać tu o tym, by wiersze układać,
by media zaprosić ktoś zechciał na salę,
by ktoś zechciał zwątpić z tej partii rządzącej
czy warto wyprawiać konwencje i bale.
A jutro orędzie premiera do ludu,
więc pójdzie on spać już o samym świtaniu,
by język nie plątał się tuż przed kamerą,
gdy będzie o pasa plótł coś zaciskaniu.