Schyłek epoki
¡buenas noches! — broda legła na poduchach.
Comandante sam zostaje ze swym ciałem,
ono jedno na tej wyspie go nie słucha.
Gdy już drżąca noga nie wytrzyma biegu,
jak mam biec, by butem imperializm zdeptać?
Jak mam wkrzyczeć w serca ludu rojo fuego,
kiedy płuca ledwie radzą sobie z szeptem?
I list, co skądś przyszedł, tajemny:
— W zamorskiej ukryję cię dali,
daj rękę, hombrito, chodź ze mną
tam, gdzie już panuje socjalizm.
Chodź ze mną, człowieku... Lo siento,
lecz w podróż nam ruszać wypada
bezdrogą zamgloną i krętą.
I podpis: Tu cabo callado...
Póki jeszcze nieskończona Causa Grande
i kontynent czeka na otwarcie oczu,
trzeba codzień w krnąbrne piekło wbijać sztandar!
Jeszcze muszę... czekaj... nie czas jeszcze spocząć...
trzeba podnieść... ale ręka w górze mdleje,
więc jak wskazać el camino estrellado?
Skąd wyszarpać zapał, wolę i nadzieję?
Muszę iść... obalić kogoś... nie dam rady...
— Patrz, księżyc... Tak dziwną ma siłę,
przyciąga i morza, i serca.
Chodź ze mną, tu już zwyciężyłeś,
no tienes que hacer ya fuerza.
Za tobą rozjarzy się niebo
pochodnią ciśniętą na stertę.
Chodź w przeszłość. I więcej się nie budź...
— Kim jesteś?!
— Wiesz przecież, la Muerte.