Romans z liściem jesiennym
— Powiedz, gdzie się jesieniami podziewasz,
i po jakich błotnych ścieżkach chcesz iść?
— Widzisz, miałem teraz właśnie spaść z drzewa,
wolny liść.
Gdy gałęzie będą gołe i puste,
zimny księżyc zaświeci w lisiej szubie,
ty przechowaj mnie do wiosny pod biustem —
tam, gdzie lubię.
W mózg ci weśnię żółć, brąz, czerwień i złoto,
przyda ci się, gdy z łąk mróz będzie wiał,
w twój krwioobieg wsączę całą tęsknotę
z obu ciał.
Usiądź ze mną, by chłód nocy pokonać,
przy ognisku, co od lata się żarzy.
Zrobię tak, że spadnie deszczu zasłona
z twojej twarzy.
— Kiedy odwilż śnieg poczerni na wiosnę,
zator w żyłach żywsze prądy zdruzgocą,
czy odfruniesz, by do drzewa przyrosnąć?
— Nie... Bo po co?