Nazwij mnie kochana… Potulna
Czy skazane na pewne schematy, nie potrafią odnaleźć innej drogi?
Dorosła kobieta, a jakby stojąca w kącie. Bo, od maleńkości karmiono ją kobiecością – jaka powinna być. Więc stoi w cieniu, a jej usta bezgłośnie układają się w słowo „przepraszam”. Gładko zaczesane włosy spięte w koczek i sukienki za kolano. Na szyi ciasno zawiązana apaszka. Twarz jakby obandażowana ścianą, rozszerzone szeroko źrenice, patrzące z czujnością. Trzyma nóżki razem, nie stuka obcasami i nie wymachuje rękami. Nosi drugą parę rajstop w torebce i gumowe fleki. Łyżka, nóż, widelec, serwetka. Akuratna – stąd, dotąd. Wykonuje polecenia bez szemrania. Ułożona ze strachu, grzeczna dziewczynka. Pojawia się z włączoną zewnętrzną przymilnością i z puchnącym w brzuchu napięciem. Wierzy w hierarchiczny świat i nie zadaje pytania o równość, ponieważ nie widzi siebie z zewnątrz; żyje w ciasnym kadrze kliszy, który zakłada, że jedni są wyżej, a inni niżej – ona jest tą drugą. Dyga, spuszcza wzrok i kurczy swoje miejsce. Wszędzie? Tak jest w rozmowie, w pracy, w tramwaju, w sypialni i u teściowej.
Potulna uznaje, że jest słabsza i musi oddychać tlenem podporządkowania. Utkana z niepokoju i tresowana do grzeczności – zastygła jak zwierzę, które boi się ataku… więc udaje martwą.
Jak to możliwe, że nasze Potulne tak bardzo się w nas wbiły i nie słuchają siebie. Są tym naszym okruchem, który odpowiada strukturze dziecka uległego. Jest automatem zaprogramowanym przez światy... tylko, gdzie jest reżyser?
Czy istnieje wyjście, przekształcenie, które może rozpuścić jej zniewolenie i przerodzić go w miłość?