Stara jabłoń stargana wichrami wojny i pokoju [1] (proza)
~ Ryszard Kapuściński
Była wiosna, kiedy powróciliśmy do miejsca, gdzie przed wojną był nasz dom. Stał pośród zgliszczy, poraniony tak samo jak my. Jabłoń za domem zakwitła na powitanie. Piętro i poddasze zniknęły, jedynie parter ocalał. Tam, gdzie była spiżarnia widniał duży lej po bombie. Gdy wybuchła wojna, miałem osiem lat. Czas wojenny przemieszczał ludzi w różne zakątki kraju. Ucieczka przed Niemcami później przed banderowcami wypaliła w nas nadzieję na lepsze jutro. A jednak? Dziadek z ojcem od razu wzięli się do pracy. Babcię i mamę pochłonęły porządki w kuchni i innych pomieszczeniach. Co jakiś czas słychać było odgłosy rozminowywania niewypałów. Życie na ziemiach odzyskanych powoli się budziło. Pewnego wieczoru dziadek wraz z ojcem przynieśli skrzynię, po chwili następną oraz duży blaszany garnek. Były to skarby sprzed wojny zakopane w ogrodzie. Oczywiście wszystko odbywało się w konspiracji przed ówczesnymi władzami. Za takie coś groziła nawet kulka w łeb.
Moja siostra urodzona sześć miesięcy po wybuchu wojny pozostała głuchoniemą. Oprócz pojedynczych stęków nic więcej nie wydawała z siebie. Rzadko też płakała. Babcia od razu podjęła decyzję o znalezieniu dobrego specjalisty. Była przekonana, że Marysia będzie mówić.
Pamiętam tamten dzień, kiedy przyszła na świat w ciemnej piwnicy podczas bombardowania miasta. Nawet nie było słychać krzyku, tylko ciche kwilenie. Rano, kiedy opuściliśmy schron, zobaczyłem małe bambolo w chuście przywiązanej do piersi matki. Śmiałem się, kiedy babcia zrobiła gałganek z lnianej ścierki, umoczyła w jasnym soku – gęsta melasa buraczana i włożyła do maleńkiej buźki niemowlaka. Marysia łapczywie przyssała się do „smoczka”.
Dom rósł jak na drożdżach i z każdym dniem piękniał. Stara maszyna znaleziona w piwnicy była jak mała fabryczka włókiennicza, turkotała całymi dniami i wyczarowywała przeróżne cacka. W oknach zawisły zazdrostki i firanki, obrusy na stołach i inne rzeczy. Kwitł handel wymienny. Ja z chłopakami biegałem po okolicy i znosiłem do domu różne klamoty. Kiedy przytargałem szarego kota bez jednej łapki, ujrzałem jak siostra, uśmiechnęła się – chyba po raz pierwszy tak ładnie. Od tamtej pory stała się radośniejsza.