śmieszka
bałtyckiego chłodnego jęzora pamiętam
pora późnojesienna była bowiem chora
obręcz widnokresna sinusoidą ugniatała niebo
pomarszczone w zlewaniu się z morzem
wyśmiała mnie ni z tego ni z owego
może miała dosyć bałwanów szarych
z gębą pofalowaną wręcz krzywą więc
sama spryskała śmiechem jak pianą za karę
zostawiłem za sobą daleko mewy krzyczały
żem dureń bo chmury rozejdą się kiedy
przyjdzie pora my wcześniej bezterminowo
bezpowrotnie coś z głową musiałem mieć
nie po kolei szukałem śladów odeszłych
w szadzią obrośniętych zgrzebnych
wydmowych trawach i dalej wśród rachitycznych
sosenek klifu czepiałem się niczym one
nadziei krzyczałem - przytul odpowiadały
jak zwykle mewy a jedna we śnie
śmieszka czerwononoga wciąż jeszcze
przedrzeźnia