Kronika spalonego lasu
moim piórem.
Myślałem, że
gąszcz na ścieżki,
wodopoje
i alejka westchnień,
gdzie my dwoje...
Zgubiłem
z pretensją do wieczności.
Wzgardziłem długopisem
w konwulsjach miłosnych na naszej polanie.
Ogień szalał we wnętrzu,
cóż, poza kontrolą -
pamięć.
Może to faktycznie rzucona butelka
z zaglądającym słońcem,
albo niedopałek z konsekwencją żaru.
Najbardziej płonęły jednak twoje włosy.
Z żalem ubolewam nad zwierzętami
uciekającymi w popłochu.
Nawet nie musiałem posypywać głowy
popiołem.
Upadł na mnie z nieba.
Kikutom drzew
wciąż powtarzałem -
przebacz.
Spadł deszcz słonymi łzami.
Zgliszcza zamienił w błoto, w którym brodzę
tędy i owędy,
odwiedzając przeszłość.
Ale czy na pewno?!
Odkąd to buciorami
depczę świeże pędy.