skronie jak chłody przywierają do szyby...
krzyżmo namaszczenia
kreski kropki cyferblat kwadransy
zmieniają się w kłujące igły i przekłuwają źrenice
czy potrafię po tej wygaszonej pustce
wskrzesić dzień
bez żalu wciąż szukam dotyku
bezskutecznie
tyle godzin lat bezdomne szkice
upychają się w ciemność zadrapanej szuflady
wyciagam bezdechy
rysuję inicjały i sklejam ostatnie obrazy
zatapiam ostrza nożyc by pokaleczyć rozsądek
płonący wciąż w skrzydłach feniksa
czy uleci z biegiem spopielały ptak
zamykam kolejną noc