Zupełnie inne pieśni
Zdarza się, kiedy kształty marszczą się i falują, załamując u szczytu.
Przeciekają przez palce, obmywają stopy.
Ramiona obejmują Ziemię od zachodu do wschodu.
Wirują wraz z gwiazdami ponad i popod.
W tańcu do zupełnie innych pieśni.
Z muszlą przy uchu nasłuchuję.
Namiar wiedzie w górę i w dół.
Zabijanie wciąga, choć nie daje satysfakcji. Krew użyźnia
suche kontynenty w beznadziejnie naiwnej, fałszywej ofierze wilgoci.
Bóg umarł, ale może trzeba go unieśmiertelnić powtórnie?
Lina i harpun zamiast krzyża.
Modlę się wraz z Nimi do Nieobecnego.
Trzeciorzęd. Miliony lat przed narodzinami bestii. Exodus
W wilgotnym piasku ślady parzystych kopytek.
Kończą się w bezkresnym oceanie.
Gdzie odeszliście przodkowie lam, krewni świni?
I przepuścił was Gabryel z powrotem przez wrota Edenu.
A jaką odebrał opłatę?
Obietnicę nie odwiedzania lądu?
Cóż dał w zamian?
Modlitwa w pieśni.
Kosmiczna jedność.
Na pewno bez lęku?
Spotkania w przestworzach. Kiedykolwiek
Tu jestem, tu jestem, tu jestem. Słyszycie mnie?
Słyszycie mnie?
Tam byłem, tam byłem.
Miliony planktonowych gwiazd. A wciąż rodzą się nowe.
Wspaniałe, niebieskie pastwiska.
Słyszę cię bracie, słyszę cię. Nadciągamy z rodziną.
Spoglądaliśmy na odbicia innych słońc w czerni nocy.
Mówią o jedności Oceanu. Tam i tu.
Śpiewaliśmy wspólnie dla Niego.
Nie płyńcie tu, nie płyńcie tu!
Płacz, harpun i krew.
Bestia z lądu skończyła właśnie słuchać naszych modlitw.
J.E.S.