po dziennej stronie świata
uciekam od nie zawsze do... nie wiadomo dokąd
wrzawa pogoni narasta za mną i się rozprzestrzenia
duszę niczym ciężki plecak dźwigam na ramieniu
uciekam przed obławą przed głosem sumienia
dniało w zalewie żółci na wschodzie powoli
wypłynęło zza horyzontu który został objawiony
słoneczne oko krwią podbiegłe kaprawe wściekle
łypie wokół ono także by chciało mieć udział w pogoni
natychmiast wytrysnęło strugą żółtej ropy
w przestrzeń wypluło macki w parodii promieni
wskazując moją kryjówkę bestii która tropi
czym prędzej więc wylazłem z dziury spod kamienia
przeganiając stonogi rozpierzchłe w popłochu
nagle obraz się zmienia z brzemiennych obłoków
lunął na wszystko wokół strumień łez gorzko słonych
spływają w potoku przede mną rzeka wzbiera
a z przeciwnej strony nadciągają myśliwi znów biegnę
jak szalony uciekam przed postaciami bez kształtu i bez twarzy
nie przecież mają oblicza bliskich pokrzywdzonych
przede mną rzeka wzbiera znalazłem przeprawę
na każdym kroku pułapki zatrzaskują się niemal
w pamięci całe życie przewija się w scenach
niedobrze je przeżyłem nie potrafiłem sprostać
teraz bestie z koszmaru gnają mnie prosto w potrzask
biegnę bez tchu
a w bezczasie
kukułka szyderczym głosem
czas odmierzać zda się
raptem ściana przeszkodą dalej ani kroku
zbliżają się senne bestie nie podnoszę wzroku
ręce przed siebie wyciągną palce zagięte w szpony
skierują w przód wymachują lecz nie w moją stronę
wskazują na coś poza mną rzucam się więc na ścianę
ustąpiła
zamigotało
w stroboskopowym błysku to czerni to bieli
obraz zniknął
zrywam się mokry spocony w pomiętej pościeli
budzę się
a w bezczasie
kukułka szyderczym głosem
czas odmierzać zda się
zamiera ulga w chwili gdy nagła myśl mnie omiata
przecież pułapka jest tutaj
po tej stronie świata