lewituję
czuła wiatr wolności w piórach
oczom zabroniła płakać
dłoniom dała fruwać w chmurach
bzdurach ot . tak sobie lekko
jak myśl na granicy nieba
kiedy smutek mnie obleka
w blekot spraw których nie trzeba
mówić głośno bo i po co
komu dzisiaj to potrzebne
a więc lewituję nocą
nieuchronnie w przepaść biegnę
i choć skrzydła ciągle gubię
wierzę w moc pragnienia duszy
że jak feniks się odrodzą
pośród zagubionych wzruszeń
- coś -
nieosiągalność kusi mirażem
magii bez której sny niemożliwe
gonią pod niebem obłoki marzeń
by z jawą toczyć boje prawdziwe
na klęskę słowa w gwiazd migotaniu
rozłożyć strony księżyca wszystkie
sięgać do końca póki żyć warto
nieosiągalne staje się bliskie
tej części duszy co poza ciałem
biegnie przez strefy czysto astralne
gdzie to co wielkie rodzi się w małym
tym czymś co dla nas nieosiągalne
- pomiędzy kroplami -
lecą . lecą krople z nieba
chyba deszcz mnie zauroczył
bo spod powiek płynie rzeką
łez co żyją w moich oczach
i tak współgram z aurą wokół
że zdziwienia to nie budzi
szarość twarzy niczym popiół
matowieje pośród ludzi
których trosk natura własna
czasu nie ma na histerię
tej dla której jest za ciasna
ziemia . choć ją trzyma wiernie
i dlatego łzy oddaję
tej co moich łez przyczyną
urodzona jestem majem
i jak maj pragnę przeminąć
lecąc . lecąc w kroplach z nieba
by cię deszczem zauroczyć
kiedy będzie ci potrzeba
obmyć posmutniałe oczy
.