Homo sum...
swawole narciarzy wiatr chwilami zagłuszy.
Słońce jakże blisko w mig uświetni promieniem,
chmury rozgniewane baraszkują szalenie.
Ruczaje pod lodem szemrzą z cicha zamknięte,
bulgoczą w niewoli, a bąble krzyczą szeptem.
Sarny się dziwują, ratką nadepnie na gładź,
napić by się chciało, trzeba by dawno iść spać.
W gąszcz przeleci sowa, pohukuje w półmroku,
księżyc porozjaśnia, skry zamroźne z doskoku.
Zdawać by się mogło las cudownie zapłonął,
w czerń wpełzło zacisze, jakże śpiąco wokoło.
Wtem wilk zaskowyczał - echo herbu zwycięzcy,
pomniejsi truchleją, w nory zmyka kto pierwszy.
A z rana, patrz - truchło... czy zabrakło instynktu?
Nie z zysku, a z głodu, nie przeszkadzaj... statystuj!
Bóg ziemią obróci i projekcja od nowa,
czy wszystko tak samo, nie twoja - stwórcy głowa.
Zobacz, pomóż, ciesz zmysł, człowieku bezrozumny,
nie popsuj, nie wasze... gdzieś już tika sekundnik.