Sny betonowe
w tropikach miejskiej dżungli,
leży ziemia wysypana z doniczki.
Niczym świętokradztwo,
krew niewinnych przelana,
czerni się na brudnej szarości.
Nasze umysły rozpierzchają się
w panice pierwotnej ofiary,
nagle i we wszystkich kierunkach.
Czarne jagnię przebiega nam drogę.
To pech,
czy wybawienie?
Oczy brzóz ślepe,
patrzące w parodii litości,
gdy opłakują nas deszczem spływającym po korze.
Nasze umysły rozpierzchają się
w panice pierwotnej ofiary,
nagle i we wszystkich kierunkach.
Czasami śnię o ślepocie,
o nieskończonym wzroku,
o ustach i dłoniach, wiecznie nienasyconych.
Wciskam palce
w piegi, znaki na skórze,
chcąc wiedzieć, czy nadal są częścią mnie.
Nasze umysły rozpierzchają się
w panice pierwotnej ofiary,
nagle i we wszystkich kierunkach.