Żabi staw
Lato, w którym nauczyłeś mnie tonąć,
było ostatnim,
które pamiętam.
Nijako szare,
zimne i zachmurzone.
Sadzawka za domem,
w której lęgły się ważki i żaby
wydawała mi się wyjątkowo ponura,
zupełnie jakby przestała
odbijać niebo i siebie.
Cały dzień czaiłeś się w kącie,
obserwując mnie,
gdy myślałeś, że nie widzę.
Twoje oczy lśniły gorączkowo
skryte w zagłębieniach czaszki.
Pod wieczór rozpadał się deszcz,
a krople uderzające o dach
szeptały w alfabecie Morse'a:
by biec przed siebie,
nie patrząc przez ramię.
Lato, w którym nauczyłeś mnie tonąć,
zakończyłoby się moją śmiercią,
gdyby nie drobny szczegół,
krew syren
w moich żyłach.
Stanęliśmy na molo,
a ty próbowałeś mnie pchnąć,
do wody gęstej i brudnej,
pokrytej gnijącą rzęsą,
w nadziei, że utonę.
Jak dobrze,
że pociągnęłam cię ze sobą