Na polanie
człekozwierz w pełnej krasie,
byłem młody,
pełen zbożnej wiary.
Piłem właśnie wodę,
próbując nie wpaść do strumyka.
Spomiędzy liści
na przeciwnym brzegu
wynurzyła się pantera.
Początkowo spanikowałem.
Chciałem nawet odwrócić się i uciec,
ale przypomniałem sobie w czas,
że kot mógł biec szybciej ode mnie.
Zresztą nie wydawał się
mną zainteresowany.
Zupełnie jakbym nie istniał
zbliżył się do wody i zaczął pić.
Spróbowałem wstać,
lecz ziemia pod moimi stopami ustąpiła,
sprawiając, że wpadłem do wody.
Pantera odskoczyła, sycząc.
Białe kły zaświeciły w wyrazie gniewu.
Przyznaję,
w tym momencie zachowałem się jak wariat.
Wybuchłem śmiechem,
jeszcze bardziej strasząc,
lub drażniąc kota.
Pantera odsłoniła zęby,
w czymś, co nie było sykiem,
ale też nie warknięciem.
Odwróciła się pogardliwie
i zniknęła wśród drzew,
jakby jedynie wydawało mi się,
że ją widziałem.
Wstałem,
nadaremno próbując,
wycisnąć wodę ze swoich ubrań.
Dobrze, że było ciepło,
a moje bagaże nie zamokły.
Inaczej wlókłbym się zmarznięty
przez następne kilometry,
o ile nie zamarzłbym na śmierć.
Przebrałem się,
nie przejmując się skromnością.
Byłem w lesie,
kto mógłby mnie podglądać?
Później ruszyłem swoją drogą,
nasłuchując ludzkich głosów.
W miejscu takim jak to,
tak blisko Matecznika,
musiało roić się od chochlików i wróżek.
Może nawet elfy miały tam gdzieś
ukryte miasto,
splecione z wikliny i magii.
Jednak jedyne dźwięki,
jakie docierały do moich uszu,
należały do zwierząt.
Prześwity między drzewami stały się większe,
aż w końcu wyszedłem na polanę.
Siedziała na niej kobieta,
o całkowicie czarnej skórze.
Wydawała się całkowicie pochłonięta
zbieraniem jakichś roślin i łączeniu ich w wiązki.
Zielarka?
Czarownica?
DEMON?
Kiedy mnie zobaczyła,
zmieniła się w smugę ruchu.
W jednej chwili była kobietą,
w następnej biegnącym kotem,
panterą.
Ruszyłem za nią biegiem,
zapominając zupełnie,
że nie byłem w stanie jej dogonić.
Krzyczałem bzdury,
w rodzaju ,,poczekaj”
i ,,nie chcę cię skrzywdzić”.
Wiedziałem, że mnie rozumiała,
na równi z tym, że miała to gdzieś.
Jakimś cudem zaczęła zwalniać,
a nawet zawracać.
W tym momencie stchórzyłem.
Olbrzymi kot biegł w moją stronę,
sadząc długie susy,
a ja mogłem jedynie się odwrócić
i zacząć uciekać.
Ciężar ciała złożonego z mięśni i pazurów
uderzył w moje plecy,
powalając mnie na twarz.
Spodziewałem się kłów w mojej szyi,
bólu i może nawet śmierci.
Jednak pantera
jedynie przycisnęła mnie do ziemi,
po czym ze mnie zeszła.
Powoli podniosłem się do siadu,
nie spuszczając wzroku z odsłoniętych zębów
i nastroszonego futra.
Wyciągnąłem powoli dłoń,
a gdy kot wydał z siebie coś
pomiędzy warknięciem, sykiem,
cofnąłem ją.
Zwierzę prychnęło,
odsuwając się ode mnie.
W ciągu kilku sekund
stało się na powrót kobietą.
Jej skóra nie była całkiem czarna,
pokrywał ją wzór lamparcich cętek,
zupełnie jak w zwierzęcej formie.
Zaśmiała się, z dziką ironią,
chrapliwym, niskim głosem,
powiedziała:
- Ja? Ja mam się nie bać ciebie?
Była naga i promieniowała potęgą.
Wyglądała zupełnie jak boginka leśna.
Jej oczy były złote,
lśniły niczym dwie monety.
Lśniły gorzkim rozbawieniem
i satysfakcją.
Oparła dłoń na mojej piersi
i pchnęła mnie ponownie na ziemię.
Zaśmiała się,
tym razem radośnie i czysto,
by zmienić się w kota i odbiec.