Wampir w zachwycie - H.H przypadki I
Zapraszam Cię
na drobne przyjęcie
w mej rezydencji,
mieszczącej się przy ulicy
Trzech Wiatrów,
pod numerem piątym.
Pragnę jednocześnie wyrazić
szczere kondolencje
związane ze śmiercią twojego ojca.
J.G.
Słońce już zaszło,
a księżyc jeszcze nie wzeszedł.
Pamiętam,
bo uliczne lampy
mieszały się z gwiazdami.
Nie śpieszyłem się.
Powiedziano, że nie muszę.
Moja laska wystukiwała rytm na bruku,
w kolorze niejednorodnym.
Może nawet istniała piosenka,
którą mógłbym zanucić,
do taktu stukania,
ale bardziej przejmowałem się
skrzypieniem lewego kolana.
Miasto było piękne.
Półmrok ukrył niedoskonałości kamienic,
a szum samochodów wyraźnie ucichł.
Atmosfera dziewiętnastowiecznego Londynu
trzepotała na granicach absurdu.
Stanąłem pod odpowiednimi drzwiami.
Ich zielono-rdzawa powierzchnia
przypominała mi mapę.
Z zadumą potarłem brodę,
po czym trzykrotnie stuknąłem krzemienną gałką
umiejscowioną na czubku mojego podparcia
w sam ich środek.
Otworzył mi nerwowy młody człowiek.
Student zdaje się,
lecz w tej atmosferze,
mógłby być służącym.
Spojrzałem na niego,
a on widząc prawą, uszkodzoną stronę mojej twarzy,
zadrżał.
- Proszę wejść. Mamy to.
Byłby żałosnym szpiegiem,
bowiem pogłos mógł nieść się w promieniu trzech przecznic.
Z uśmiechem podałem mu dłoń,
wysłuchując jego nazwiska.
Nie zapadło mi niestety w pamięć,
a może było fałszywe.
Poprowadził mnie przez starą kamienicę,
pełną niedoświetlonych pokoi i starych mebli.
Z zaciekawieniem dostrzegłem obraz,
lekko podstarzałą kopię tego, który wisiał u mnie.
To dziwne,
uznałem,
bo namalowała go moja dawna przyjaciółka
i byłem pewien,
że nie została znaną malarką.
Z głębi domu dobiegł mnie szmer ściszonych rozmów.
Zmierzaliśmy w ich stronę,
a po chwili dołączyliśmy do grona ludzi,
którzy pragnęli zobaczyć powód mojego przybycia.
Leżał, na stole, przykryty białym całunem.
Bez zwłoki,
(o ile pozwolą państwo na taką grę słów)
zbliżyłem się do dzisiejszego gospodarza,
przywitałem się,
uprzejmie,
a on otarł pot z czoła.
Podał mi wolną dłoń i rzekł:
- Cieszę się, że pana widzę.
Odpowiedziałem,
że to spotkanie mi także sprawia przyjemność.
Odchrząknął, po czym wymówił się, że powinien już zaczynać.
Przytaknąłem.
Mówił długo.
Z jego przemowy zapamiętałem jedynie ten krótki fragment:
,,[...] najmądrzejszy spośród was, powinien poznać przyczynę naszego spotkania.
Udało mi się zdobyć najpiękniejsze dzieło natury.
Istotę Bożą pozbawioną duszy. Oto martwa natura, o jakiej nie śnił świat.''
Po czym zdarł całun z ludzkiego trupa.
Mężczyzna leżał, nagi i blady.
Jego szyję okręcał sznur,
więc za życia musiał zrazić do siebie kogoś z wyższych sfer
tej wypaczonej hierarchii.
Z otwartych oczu,
zasnutych już lekko mgiełką,
można było odczytać zdziwienie,
co sugerowało, że stryczek złamał mu kręgosłup,
zanim doszło do uduszenia.
Powstrzymałem chęć dotknięcia ciała.
Wiedziałem, że jestem wśród nich poważany,
za profesjonalizm,
więc trzymałem się tego,
z uporem niegodnym stoika.
Słuchałem bredni młodych ludzi.
Zdawało się niemal bolesnym,
słuchanie stwierdzeń, że są
,,przerażeni'',
czy ,,pełni odrazy''.
Z kieszeni w płaszczu dobyłem zabezpieczony skalpel.
Zbliżyłem się do stołu.
Mój gospodarz przełknął głośno ślinę.
Spojrzałem na niego,
wyczekująco,
ale jedynie machnął ręką.
Idiota, z koneksjami.
Przesunąłem ostrzem wzdłuż mostka
i dalej,
docierając do krocza.
Wykonałem również prostopadłe cięcia,
na wysokości końca żeber,
przy czym usłyszałem,
jak kilka osób wychodzi,
wyraźnie osłabionych widokiem krwi.
Powstrzymałem chęć prychnięcia.
Marnowanie mojego czasu.
Odciągnąłem skórę, by odsłonić mięśnie.
Zachwycony obserwowałem,
jak bladość ustępowała czerwieni,
przypominając rumienienie się młodej panny.
Ciało było świeże,
więc krew spływała obficie,
pogratulowałem sobie czarnego płaszcza i spodni,
dzięki którym nie musiałem przejmować się jej czerwienią na sobie.
Jeden po drugim wycinałem każdy z muskułów,
odsłaniając kolejne warstwy piękna natury.
Gdy wyjąłem wątrobę
(Tak cudownie śliską jędrną i twardą)
usłyszałem:
- Wystarczy.
Musiałem się z tym zgodzić.
Wystarczy mi już na dziś.
Cisnąłem nożem w sam środek czoła mojego gospodarza,
a ostrze weszło w czaszkę
jak w masło,
idealnie ostre.
Wywołałem w ten sposób panikę,
ktoś krzyczał,
by wezwano Tępiciela Wampirów,
ale ja spokojnie zaspokoiłem swój głód tym,
co zostało w moim dziele sztuki.
Potem wyszedłem,
wyciągając swoją laskę ze stojaka na parasole,
po czym zanurzyłem się we mgle,
by wrócić, spacerowym krokiem do domu.
Jutro wyślę list do słodkiej córki burmistrza,
która chętne odpowiadała przez ostatnie miesiące, na moje zaloty.
H.H.