- ZWIERCIADŁO, KTÓRE NOSISZ… -
w swych dłoniach,
komu ją wręczę?
W czyich ustach
wyląduje moja
„Pandora”.
Me myśli dzisiaj
płyną liniami
telefonicznymi.
Me wściekłe oczy
Suną po ludzkim
nieszczęściu,
w Diabelskiej skórze.
Rozdałam wszystkie
karty, damski poker
w męskim wydaniu.
Spełniłam życzenie
za trzy grosze,
z małpim uśmiechem
już czekam na kolejną
rozterkę…
- Tobie bieda,
ona już swój
czas miała;
spłonęły już świece,
idź więc w pokoju.
A jakże to tak!
trafiła się wygrana;
zmrużyłam oczy,
lekko faluję -
- udobruchana.
Zasnęłam
tylko na chwilę,
flaszka z pod mych
stóp się wytoczyła.
Z gazet mój
plan wyczytałam,
i co pewnie
niespodziewanie
nabroiłam.
Nie oglądaj się,
to co czynię,
w krzyk się zmienia.
Ulatuje z muzyką
otwieranych okien.
Stoję w progu,
widzą mnie twe oczy
w lustrzanym odbiciu.
Mam aparat, komu zrobię
odbitkę do rodzinnego
albumu?
Czyi zgryz uwiecznię
dla przestrogi?.
Opadły płatki rozumu,
klej się rozmył.
Jestem z tobą,
w niewiernych nocach
i na krętych schodach -
tej wspaniałej
wieży Babilon.
Zdrętwiała mi
twarz, rusz klepsydrą;
nie będę się przecież
żegnać na torach
w pustynnej wichurze. . .