Drzazga
Co zaczerpnęłam z groteski:
-deformacja u mnie charakter organiczno-cielesny
- Ambiwalencja (piękno i obrzydzenie, życie i śmierć)
-świat ludzki zostaje przeniesiony na nieludzki grunt
-odwrócenie hierarchii sakrum-profanum
Słońce sączy się z ran między gałęziami.
Drewno słucha.
Drewno zawsze słucha.
Pierwszy cios —
jak otwarcie klatki piersiowej.
Powietrze drży.
Sok wylewa się jak mleko z przerwanego sutka.
Ciepło — zbyt ludzkie, by było tylko drzewne.
Kora marszczy się,
jakby próbowała zatrzymać dech.
Drwal oddycha ciężko.
Siekiera błyszczy jak zęby,
które potrafią rozszarpywać.
Uderzenie.
Kolejne.
Kolejne.
Drewno drży.
Słój po słoju — przekrój wspomnień:
dzieciństwo, grad, susza, dotyk deszczu.
Każdy rok — jeden nerw, przecięty.
Kiedy pień pęka, krzyczy.
Nie głosem.
Nie echem.
Tylko bezkształtnym oddechem,
którego nikt nie nauczył wymawiać bólu.
Drwal nie słyszy.
Drewno tak.
Czuje, jak stal wchodzi w jego włókna,
jak mięsień, który się poddaje.
Drzazgi rozpryskują się w stronę mchu.
Siekiera wbita w pień —
pamiątka po zbrodni.
Drwal odwraca się,
rzuca drewno na wóz.
Ale coś w nim zostaje — drzazga,
która nie gnije,
tylko pulsuje w rytm odwetu.
Jego oddech pachnie trocinami.
Dłonie nie chcą się domknąć.
Sen ślizga się po korze.
Widzi siebie w roli drzewa —
rozciętego na połowę,
rozłożonego w stosach.
Nie wie, kiedy zaczęło się płonięcie.
Czy wtedy,
gdy ostrze weszło w niego po raz pierwszy,
czy dopiero,
gdy dotknął go ogień —
z czułością,
która pali zamiast głaskać.
Zrasta się z płomieniem jak ciało z bólem,
którego nie umie odrzucić.
Trzaśnięcie.
Kolejne.
Każde pęknięcie twardziny —
język ognia.
Pocałunek rozkładu.
Drwal siedzi naprzeciwko.
W ogniu.
Patrzy, jak płomień go zjada.
Sięga szczypcami po drewno.
Żar szepcze:
„Skończysz jako popiół,
ale nie każdy pamięta,
kim był przed spaleniem.”
A on pamięta.
Korzenie.
Liście.
Sny o deszczu.
Wszystko, co wypalone,
wciąż w nim oddycha —
tylko inaczej.
Ogień nie jest końcem.
Jest rozłożony w czasie.
Środek,
który strzela iskrami,
sięgając po zdania,
których nie ukończyłem.
Po odwet.
Kiedy wreszcie zgaśnie,
poczuję ulgę.
Nie będzie już formy,
która śni o tym,
że z niej znów wyrośnie las.
Nie będzie chatki.
Tylko zapach zbrodni.
