Małe rzeczy.
jak ziarnko światła uwięzione w dłoni —
za małe, by oślepiło,
zbyt żywe, by zgasło.
Niezgodę na miłość,
która go nie utrzyma.
Tak jak kocha się małe rzeczy,
które w ciszy czynią świat lżejszym —
jak piżamę
zostawioną na grzejniku,
by otulała, gdy zabraknie ramion.
Tę miękką stronę codzienności,
niewidoczną na zdjęciach,
a konieczną jak oddech.
Uśmiech mimo zmęczenia,
jak dźwięk kluczy wracających do domu
i zapach mówiący,
że nic nie musi być wielkie,
by stało się ważne.
Jak napięcie tuż przed burzą,
zapisane w drżeniu,
które nie spada od razu.
Jak firankę, gdy wchodzi w nią wiatr —
ledwie zauważalnym muśnięciem,
chwilą,
w której ciało pamięta
to, czego jeszcze nie zna.
Jak palce kochające tkaninę —
powoli,
jakby każdy dotyk
uczył je świata od nowa.
Bo jeśli miałbyś mnie pokochać —
to nie głośno,
nie od razu.
Najpierw ciepłem,
potem szeptem,
a na końcu — prawdą
