klatka
Stalowej klatki
W której dumnie leżał
Dostojny biały lew
Z przylegającą do ziemi gęstą grzywą
Powracam do tej chwili
Zawsze gdy siadam Ci na kolanach
A Ty turkusowym grzebieniem
Rozczesujesz moje włosy
Delikatnie gładzisz złote proste pasma
Poplątane przez pustynny wiatr
Pamiętam jak pewnego dnia
Drzwi klatki się otworzyły
Stałam skupiona w bezruchu
Zwierzę podeszło do mnie blisko
Przekroczyło granicę komfortu
Spojrzałam w jego głębokie pewne siebie oczy
Rozciągnął przed siebie przednie łapy
Obnażając przy tym swoje mleczne zęby
Zacisnął powieki
Ogonem przegonił nieobecne insekty
Usiadł przede mną na trawie
Miał tak samo potarganą przez wiatr grzywę
Na szczęście mnie nikt w klatce nie trzyma
Jedynie miewam klaustrofobię
Kiedy zostaję sama ze swoimi myślami
Nawet na otwartym oceanie
Klaudia Gasztold