ślady po śladach...
[... patrzy wciąż patrzy
i w konsumpcyjnej rozkoszy
odbija się blaskiem
dlaczego drwisz ze mnie
wmilcząco wzrok wbijasz
kiedyś cię odbliżę i odtwarzę maski
tak różne na czas okazji skrojone
odziany w nagość na pół wybudzony
przechodzień
pomiędzy ścianami znika ten sam
od lat przystaje rozmawia z ciszą… ]
*
Znowu listopad. Wypił szklankę jednym haustem. Robił tak, twierdząc, że rozcieńczenie, to najlepsza metoda w przypadku zatrucia. Ty, tam! Bez przypisywania sobie roli zdrajcy, nie zaprzestałeś poszukiwań, bo na dalekość nic nie jest łatwe i jasne. Szukałeś czegoś, co dałoby mnie oparcie odłamków cudzych egzystencji. Szukałeś i tylko krzywa kopia we mnie, powstrzymuje cię przed unicestwieniem w ciemności.
Nie patrząc w przyszłość, zatapiając się w pocałunki innych kobiet, kosztowałeś nowych zachęceń. Trwał sen o wiecznym rozpoczynaniu jutra, sen, za który płacisz poczuciem wewnętrznego rozkładu. Nie nazywasz siebie zdrajcą, tylko poszukiwaczem tajemniczych doznań.
Jednak, to nazywa się zdradą wobec ciebie, wobec niej, wobec wszystkich innych zwodzonych nadziei… Ucieczką do momentu, gdzie już znałeś smak, a którego nie było można odnaleźć przy przewijaniu życia. W listopadzie dojrzewałeś do powrotów wiosny.
*
[... w nurcie siebie zimnego zwierciadła
odbijasz mnie w nas mijaniu
zastanawiasz gdzie na jakimś poddaszu
poszperałem
kiedy podnosząc pokrywę kufra
nie dostrzegłem jadowitego pająka
który zatruł krew idącą do serca
osaczono nas już na wejściu
do życia... ]
*
Za późno. Czasami wydawało się, że tracąc ją, straciłeś całą przyszłość i jej majętność. Straciłeś urzeczywistnienie wspólnych pragnień lub przynajmniej zachowania wiary, bo jak wierzyć w ogień w zimną noc? Nie znalazłeś innej, lepszej i dojrzalszej. Bo tylko ona stanowiła świątynię minimalizmu. Była szarością w ciemnobrązowym drewnie bez drobiny złota i mosiądzu, ani też śladów tamtorocznej dziewczyny. Dzisiaj już nie kobietą i bardziej bogatszą w sobie. Opadła w liściopadowym zaśnieniu.
Stał w oknie, gdy ów w lustrze szukał ujścia do prawdy. Trwała niekończąca się walka o przetrwanie. Raz jeszcze pustkę opukuje zmatowione szkło i wypatruje studni, nad którą staną zawalone schody. Wejście w zejście w grudniowy chłód ozłocony tysiącem sztucznych gwiazd. Symbolika odrodzenia miłości. Czy aby zrozumiał narodziny tej, jedynej gwiazdy?
*
[... bicie serca jak trucizna osaczająca ból
zanikaniem zaciskaniem peana
wspomnieniem umożliwiającym wgląd
w głębszą ludzką nieskazitelność
która zawsze prowadzi do zaprzyjaźnienia się ze śmiercią
rozpadające organy strzelające krwiodoły
pod wpływem przepływającej posoki
usychanie wiszących zaśniadów skóry
są już tylko Stasia przebraniem obumarłego systemu
zwanego ciałem
ostatnie etapy życia genialnego planu Stwórcy
przypadek czy darowanie człowiekowi wolnej mocy
w procesie ewolucji prowadzącej go
do źródła miłości w listopadowej jesieni
która wciąż stacza się powoli acz w parze
z nieobliczalną fizjologią...]