Sąd nad Parysem III - Doprawdy, do reszty zdążyliśmy zbutwieć
złożoną z setek
identycznych luster
ustawionych pod odpowiednim kątem.
Jesteś lisem,
który wyzywająco
śpi na cudzym trawniku,
chłonąc słońce.
Pogodziłeś się
z własnym gniciem,
a przynajmniej sprawiasz takie wrażenie,
ukrywając i okazując,
gdy uznasz to za stosowne;
w odpowiednich momentach
gnilne plamy
(ostatnio odkryłeś,
naprawdę całkiem niedawno,
że puder i podkład
świetnie ukrywają sińce).
Ktoś nazywa cię
okropnym człowiekiem
(i innymi
słowami, które mają drwić
z twojego życia,
orientacji,
zgubionego racjonalizmu),
to niezwykle zabawne,
kiedy się wie,
że ty nawet nie rozumiesz
jak być człowiekiem.
(Kiedyś czytałeś
książkę pod tym tytułem,
ale nic z niej nie pamiętasz,
prócz lisa
na czyimś trawniku,
parkanie).
Oglądasz "Innych ludzi”
w niemal pustej sali
kina studyjnego
i myślisz panicznie,
to nie o mnie,
nie o mnie,
nie.
Nie jesteś z Lost Generation,
ciebie jeszcze
nikomu nie udało się
skutecznie zgubić.
Co innego Broken Generation,
złamano cię
i tobie podobnych
milion skutecznych razy.
Nosisz nieśmiertelniki,
przekonany co do własnej śmiertelności
i jej nadchodzącego
zmiażdżenia twoich marzeń.
To ponury żart,
ty nie marzysz,
a gdybyś to robił,
doprowadziłbyś się tylko do zguby.
Nucisz pod nosem
„No one really wants to know you”,
choć myślisz o sobie
i swojej nienawiści do tego,
kim jesteś,
w głębi duszy przyznajesz,
że istnieją ludzie,
którzy chcieliby cię znać.
Choćby dla interesów.
Masz pechową kurtkę,
tak ją nazywasz
kupiłeś ją na ciuchach,
albo zwinąłeś,
gdy nikt nie patrzył,
nie pamiętasz.
Nazywasz ją pechową,
bo chodził w niej choć jeden trup,
niekoniecznie za życia.
Po wewnętrznej stronie
nie ma kieszeni
tylko krwawą plamę.
Eleganccy ludzie w tramwaju,
w garniturach,
płaszczach,
czymś pomiędzy,
ty jeden wyglądasz jak menel,
zmechacona bluza,
pechowa kurtka
i maseczka na wargach i nosie,
choć znieśli obostrzenia
(lepiej się zakrywać).
Przespałeś się z jednym typem,
jego ojciec chce twojej głowy,
dobrze, że nawet nie wie,
jak mniej więcej wyglądasz.
Patrzysz w swoje odbicie
w rozbitym łazienkowym lustrze.
Składasz się z kilkudziesięciu
Zgubionych
w metalicznej powłoce
fragmentów i kawałków.
Niczym antyczny bożek
masz setkę oczu,
a wszystkie ślepe
na ślady gnicia
ukryte pod pudrem.
Masz kilkanaścioro
niepełnych ust,
które wygięte szkło
wykrzywia w półuśmiechu.
Dlaczego wyglądasz tak dobrze,
kiedy nie jesteś podobny do siebie?
Czerwone światło
w autobusie zamykającym drzwi,
nadaje twojej twarzy diabelskości.
Z jakiegoś powodu ci się to podoba.
Wchodzisz do księgarni,
a jeśli nawet
uważają, że tam nie pasujesz,
nikt nie próbuje cię wyrzucić.
Kupujesz niechciane książki,
te z pobrudzoną okładką,
złamanym grzbietem,
albo blokiem stron,
po których ktoś
przypadkiem przesunął nożem
otwierając karton.
Za ułamek ceny rynkowej,
za cztery złote
masz książki,
którymi zastąpisz ludzi.
Częścią się rozczarujesz,
resztę poustawiasz
Na krzywych półkach w mieszkaniu.
Umawiasz się z kimś na kawę.
Jako pogodzony z gniciem,
wiesz,
że to się skończy
chwilowym,
jednorazowym romansem.
Próbujesz jednak
być najbardziej czarującym sobą,
w przypadku,
gdyby druga strona
wciąż miała jakieś nadzieje.
Gdy idziesz po chodniku,
w butach nieco zbyt ciężkich,
w twoim marszu jest
coś z lisa wracającego z mordu,
bo gdy idziesz,
wrogością najeżony,
to inaczej nie umiesz
jak się w surowym wyzwaniu.
Ktoś cię uderza w twarz,
nie musisz nastawiać drugiego policzka
bo sobie sami go wezmą,
choćby cię mieli łapać za gardło.
Ktoś siada ci na kolanach,
masz ręce na czyichś biodrach,
ciekawe, czy czekał
na przystanku,
w pustawej kawiarence
na ciebie
i twoje ręce.
Całuje cię po szyi,
nawet nie znasz imienia,
które próbuje wcałować w twoją skórę.
Z kimś się bijesz,
masz ręce niepewne,
nie mówiąc już o posturze.
Nie zauważasz kawałka szkła
w cudzej dłoni,
póki nie rozharata ci twarzy,
teraz tu już nawet maseczka
nie pomoże
z ukrywaniem twojej brzydoty.
Jesteś brzydki,
niemal tego nie ukrywasz,
w duszy nawet brzydszy
niż z ryja.
Brutalizujesz język,
bo ten świat zbrutalizował ciebie,
to obrzydliwe koło,
z całą pewnością nie fortuny.
Masz na plecach
na wysokości swojego czarnego serca
wytatuowanego
zająca bez łapki,
który gdyby mówił,
mówiłby wspak
i napis "Fuck Luck",
bo ze szczęściem niewiele masz wspólnego.
Jesteś sobą,
ale tylko czasami,
gdy nie ma nic lepszego,
co mógłbyś ukraść.
Niemal kończą ci się
imiona podebrane
Ewangelistom i heretykom,
cóż za nieciekawa gromada.
Stajesz na dachu swojego bloku,
tuż obok tabliczki
"Zakaz wchodzenia"
i patrzysz z obrzydzeniem
na życie mijające na ziemi
Jak łatwo byłoby skoczyć,
myślisz,
ale stoisz z daleka
od obietnicy krawędzi,
bo jesteś tchórzem i cierpiętnikiem,
za którego nikt nie chciałby umrzeć,
nawet ty.