Pętla
wpadła do pokoju,
a wyrwane z zawiasów drzwi
zakołysały się gwałtownie.
Otaczały ją zniszczone meble,
których czasy świetności
przypadały na moment,
zanim powstały kontynenty.
Ciężkie drewniane kształty
wydawały się tłoczyć w półmroku.
Jej twarz oświetlało jedynie
coś, co znajdowało się w pokoju,
z którego uciekła.
Wśród ciszy rozległy się kroki.
Na podłodze pojawił się cień,
w kształcie,
który ledwo przypominał ludzki.
Framugę oplotły macki,
czarne i zostawiające smugi
ni to śluzu, ni dymu.
Za nimi podążyła
bezkształtna istota,
wspierająca się na cienkich nitkach,
stworzonych z jej materii
którą wbijała w ściany.
Bezoka głowa stworzenia
niemal sięgnęła sufitu.
Skierowało się ku dziewczynie,
gdy ta powoli wycofywała się
w stronę drzwi,
znajdujących się na ścianie
naprzeciwko potwora.
Wrzasnęła,
a ono odpowiedziało dźwiękiem,
który nie był sykiem,
ani skamleniem.
Odskoczyła od niego,
napierając z całej siły
na drewno,
które niechętnie ustąpiło.
Dziewczyna, chwiejąc się
wpadła do pokoju,
a wyrwane z zawiasów drzwi
zakołysały się gwałtownie.