Moje Panaceum
Wśród arkad pni, na liści dywanie
Przybywam do ciebie porankami
Na nasze intymne, nieme spotkanie
Ciekawy głosów twych lokatorów
Stąpam powoli nasłuchując
Dwóh ptasich interlokutorów...
Gdzieś na spotkanie sie zwołują
A pod nogami kości drewniane
Starców minionych tej krainy
Naturze teraz wdzięcznie oddane
Sami są spadkiem dla rodziny
Gdzieś nagły turkot, cos szeleści
Gdzieś zamajaczy kita ruda
Gdzieś mali akrobaci leśni
Cyrkowe wyczyniają cuda
Zawisła mucha obok w powietrzu,
Echa przedziwnych odgłosów wszędzie
Wśród kolumnady katedry leśnej
Rozety sieci pająk przędzie
A na horyzoncie czarne pnie,
Piszczały wielkich organów leśnych
Na których wicher-wirtuoz dmie
Toccatty , fugi, szepty i pieśni
Las niczym płótno Klimta lśni
Żółciami, cynobrem, złotem, karminem
Wszsytko kołysze, faluje, drży
A potem cisza, lecz tylko na chwilę
Lapis lazuli wyścielony
Puchową ozdobą chmur szarych, gniewnych
Czasem grzmocących nieboskłony
Czasami łzą deszczu zbyt wylenych
I nagle pocałunek wiatru
Chmury raz po raz słońce puszczają
Niczym reflektor na scenie teatru
Leśnych aktorów oświetlają
A ja patrzę na nich pełen podziwu
I brawo biję sercem w zachwycie
Staję się częścia tego wszechbytu
Czuję jak piękne jest to życie
W którym tak często zapominamy
Że „patrzeć” nie zawsze „widzieć” znaczy
A ten wspaniały świat przed nami
Każdego dnia nas pięknem raczy
I chcę tak trwać w tej orgii obłędzie
Choć myśli się pojawiają skrycie
O tym co było jest i będzie...
Dokąd prowadzi mnie to życie?
I chociaż nie wiem co się stanie
Życie zaskoczyć potrafi czasami
Znajduję spokój na liści dywanie
Pod zielonymi kopułami