Wspomnienie Szymona
tak nie po drodze, że bardziej się nie da.
Bo, widzisz, spraw tyle na głowie miałem,
byłem zmęczony, z roboty wracałem.
Nawet nie dostrzegłem Ciebie na tej drodze,
póki nie kazali, abym Twój krzyż podjął.
Nagle coś mnie w duszy zabolało srodze,
kiedy spojrzałem w twarz Twoją zmęczoną.
Choć okrutnie zbity, choć sponiewierany -
jedyny w tłumie godność w sobie miałeś
i z niezrozumiałej dla mnie przyczyny
na ludzi wokoło z miłością patrzyłeś.
Przez jedną chwilę na mnie też spojrzałeś
i choć tego nie chciałem, choć się opierałem,
z litością jednak wziąłem Twoje brzemię,
ciężar, pod którym z bólu upadałeś.
Wtedy poczułem moc, jakiej nie znałem,
siłę, której potęga i we mnie wstąpiła,
tę straszną mękę nagle zrozumiałem,
i moje serce kamienne się obudziło.
To ramię Twoje przy moim ramieniu,
Twój oddech ciężki i krwi zapach słodki
zostały we mnie i to się nie zmieni,
choć na śmierć zawiedli Cię ludzie podli.
Potem Twą mękę na krzyżu widziałem -
nie mogłem odejść, stałem jak przykuty...
I słowa z krzyża ostatnie słyszałem,
a wrzask gawiedzi nie mógł ich zagłuszyć.
To spotkanie krótkie życie mi zmieniło -
na zawsze Twym uczniem zostałem wiernym,
co było przymusem - Tyś łaską uczynił,
w dziele zbawienia świata mój udział mizerny.