Szara jesień
Nie spotkasz dziś na rżyskach zapóźnionych żniwiarzy
Teraz ostre lemiesze mają swe używanie,
pragnąc kroić z mozołem długie bruzdy na twarzy.
Już nikogo nie dziwią białe na dachach plamy.
Sierpień się dawno skończył. Szara jesień przed nami.
Patrząc przez sprytne szkiełka, widzisz większe dziewczyny.
Mrok podstępnie znienacka, w błotem skropił kalosze.
Wiatr znów skradł pukle złote zostawiając nić cyny.
A ty nie wiesz gdzie wydać uciułane trzy grosze.
Już nie martwi cię nawet niezbyt letnia uroda.
Tylko żal czasem lipca i tej wiosny wciąż szkoda.
Nie chcesz wbiegać po schodach, ani bawić się psotnie,
a przez palce wciąż ciekną chwile życia tak cenne.
I choć gruszka na ciebie czasem zerknie zalotnie,
to nie schrupiesz jej gdyż masz, zęby jakieś jesienne.
Nosem piszesz po ziemi ponure limeryki,
zwykła walka z jesienią, takie mini uniki.
Jeszcze pali się w tobie snop miłości ku światu,
licząc na to że aura będzie bardzo litosna
i nadejdzie niechciana przez świat zmiana klimatu,
a miast zimy narodzi się na nowo znów wiosna.
Lecz póki co wciąż kradniesz słońca blaski rozlane
wprost z portfela jesieni, gdy już zaśnie nad ranem.