Zza sklejonych powiek
Że ogród, który pamiętam, był tylko snem,
że gwiazdy nigdy nie świeciły naprawdę,
a ciepło dawnych dni to tylko echo.
Stoję przed bramą,
ale czy ona kiedykolwiek się otworzy?
Czy była tu w ogóle?
Czy tylko wymyśliłam ją,
żeby mniej bolało?
Powietrze gęstnieje.
Coś drga na granicy światła i ciszy,
jeszcze niepewne, ale już istniejące.
Kropla płynu przylega do ścianek,
chwila zawahania—
potem iskra.
Tlen spala wątpliwości.
Cisza pęka.
Świat wpada w ruch,
granica między niczym a wszystkim
zamyka się jak usta po pierwszym łyku.
I oto ogród.
Nie wiadomo, czy prawdziwy,
czy tylko obietnica.
Ale jest.
Czeka w bramie.
Wejść tam nie można,
ale jeśli patrzeć uważnie,
można dostrzec gwiazdę,
można poczuć zapach kwiatu,
którego jeszcze nikt nie nazwał.
Niektórzy mówią, że świat znika,
gdy tylko odwrócić wzrok,
że jest tylko złudzeniem.
A jednak—
oto drżenie, oto ciepło,
oto pierwsza iskra,
moment, w którym świat wybiera,
by nadal trwać.