Manometry śnią o zerze
Ruch jest poprawny,
parametry mieszczą się w normie,
a jednak nic nie jest dostarczane.
Myśl krąży —
z każdym cyklem.
Wraca cięższa,
oblepiona danymi,
których nikt nie potrzebował,
ale wszystkie zostały zachowane.
Pracują, bo brak ruchu
uznano by za awarię.
A to ruch jest usterką,
nie zatrzymanie.
Złudzenie funkcjonowania:
ciepło i mowa, relacja.
Ktoś słyszy je zza obudowy
i myśli: działa.
Sen przepływa przez rury,
krąży w nich
to samo imię
między wejściem a wyjściem.
Za każdym razem wraca jako dowód,
że można jeszcze wycisnąć ruch
z miejsca, które dawno pękło.
Tłoczą dalej.
Nie remedium,
nie przyszłość,
katastrofę w wersji testowej.
Ciśnienie rośnie,
dashboard świeci jak ołtarz.
Wskaźniki modlą się do siebie nawzajem.
Stabilność, ciągłość, optymalizacja —
ulga nie generuje danych.
W obiegu krąży nadzieja.
Pęknięcie figuruje w raporcie
jako szansa rozwojowa.
Każda uszczelka jest obietnicą —
bez niej czas wypłynąłby na posadzkę
i ktoś musiałby go zebrać
szmatą do rzeczy zbędnych.
