Malarz i homar
na którym lilie unosiły się bez szelestu,
światło tańczyło między zielenią a błękitem,
a woda drżała jak oddech poranka – malarz świata.
Kobieta mrugnęła, westchnęła:
„Ależ ładnie! Raczej nie Da Vinci…
może bardziej Monet, a może Degas?”
I wtedy – BACH!
Pękło ego tak wielkie, że złota rama rozpadła się z trzaskiem.
„Jest pani wielką… niestety porażką!”
Czerwonym, wielkim paluchem stuknął ją w czoło jak obuchem:
„Po pierwsze – nikła wiedza o klasycznej formie!” – warknął.
„To definitywnie Da Vinci, widać to w formie:
kontrasty, krótkie, energiczne pociągnięcia pędzla.
Lilie i gra światła – że niby Monet? Degas? Porażka!”
I sunął po salonie, w swoim ego-kokonie,
pokrywał się marsalą, burgundem i wiśnią –
konwulsowało ciało, aż wreszcie – BUCH!
We wrzącej wodzie, niczym homar kąpany,
chlapał na widzów i artystów,
bulgocząc – okoniem stając w gardle:
„Ja – mam – rację!”
A przy braku poklasku
z tłumu ktoś tylko wrzasnął:
„Niech żyje wielki purysta!
Aż do końca nie umiał zamknąć pyska!”
