Nicotykanie
tak lekkie, że prawie ich nie ma —
wystarczy powiew zimy,
żeby zniknęły w śniegu,
rozdeptane przez czyjeś obce „tu i teraz”.
ślady są brudne,
te w błocie,
ciągnięte za butem jak zmęczone popołudnia.
Malowane słońcem i sprayem,
tak że
widać je jeszcze przez chwilę
na ścianach,
na cegłach.
Ale są też inne,
te, które wrastają w skórę
i nie zmyje ich czas
ani żadne niekończące się prysznice.
Nicotykanie
o te ślady,
kruszące się od spojrzenia,
uparte.
I może to dobrze,
że coś po nas zostaje,
choćby tylko tyle:
śnieg, błoto, ściana
