Bajka o królach
Kiedyś przyszedł król do króla
I się z królem król ululał,
Bo kto takim królom powie,
Że alkohol niszczy zdrowie?
Opróżnili z pięć tuzinów
Beczek różnych zacnych płynów,
Po czym, umęczeni srodze
Wnet zasnęli – na podłodze.
Noc minęła. Rano cała
Wielka Rada się zebrała:
Więc kanclerz z podskarbim społem
Główne miejsce wziął za stołem,
Przed nim gruby kodeks leży.
Dalej siedzi podkanclerzy,
Dalej cały Sejm i Senat,
Tylko królów, królów nie ma.
Najpierw cicho siedzi Rada,
Później ten i ów zagada,
W końcu zaś klną dygnitarze,
Że im władza czekać każe.
Wśród narzekań, wśród rumoru
Z krzesła wstał marszałek dworu
I powiada: „Dość narzekań!
Królów nie ma, Rada czeka,
Zatem królów trzeba znaleźć.”
Opuścili wszyscy salę.
Przodem siwy kanclerz bieży,
Za nim idzie podkanclerzy,
Ministrowie z koalicji
I posłowie z opozycji,
No a w końcu, z tyłu całkiem
Podskarbi idzie z marszałkiem.
Przeszukują cały pałac:
Sala Żółta, Sala Biała,
Kaplica, a za nią dalej
W amfiladzie cztery sale:
Redutowa i Balowa,
Recepcyjna, Bankietowa...
No a w Bankietowej Sali
Na podłodze króle spali.
„Śpią, więc zbudzić ich należy.”
- Zauważył podkanclerzy.
Więc podskarbi chrząka z cicha,
Kanclerz kaszle, parska, prycha,
Pomrukują ministrowie,
Posły i senatorowie.
Wnet się pobudzili króle,
Zajęczeli z wielkim bólem,
Odszukali swe korony,
Wgramolili się na trony,
Ale jak mają królować,
Gdy po nocy pęka głowa?
Więc królowie zaraz każą
Stawić się przed sobą strażom
I choć jeszcze w kiepskim stanie
To dyktują im przesłanie:
„Niech heroldzi po stolicy
I najbliższej okolicy
Wieść rozgłoszą – kto pomoże
Nam w boleści, dostać może
Królestwo i pół księżniczki.”
Zaroiły się uliczki,
Heroldzi na werblach grają,
Wolę królów ogłaszają.
Wnet znachorów chmara cała
Pędzi pod królewski pałac,
W ogonek się ustawiają,
W rękach różne driakwie mają.
A więc: rosół bardzo tłusty,
Spod kiszonej sok kapusty,
Aka-prim, jogurtu beczkę
I na klinika – wódeczkę.
Nim minęły cztery chwile
Ogonek już mierzył milę,
A królowie w wielkiej sali
Wszystkie driakwie próbowali.
A więc: rosół bardzo tłusty,
Spod kiszonej sok kapusty,
Aka-prim, jogurtu beczkę
I na klinika – wódeczkę.
Spróbowali z pięć tuzinów
Flaszek różnych dziwnych płynów,
No a potem na wyprzódki
Popędzili do wygódki.
A tymczasem Wielka Rada
Nic nie robi, tylko biada.
„Bez królów nie mamy prawa,
By stanowić nowe prawa,
A tu gospodarka leży.”
- Lamentował podkanclerzy.
„Tak, tak idzie wielki kryzys.”
- Rzekł podskarbi marszcząc fizys.
„Wszystko wina koalicji!”
- Wrzeszczał lider opozycji.
„Nasze państwo w przepaść wiedzie,
Setki ludzi żyją w biedzie,
Żyją w nędzy niebywałej.”
Na to podniósł się marszałek.
Wpierw pogrzebał coś w papierach
I na kupkę je pozbierał,
I podrapał się po głowie;
Potem zaczął tak: Panowie!
Jak wynika z moich danych
(Jeszcze nie publikowanych),
Gospodarcze nam wskaźniki
Lecą wszystkie w dół, jak dzikie.”
Tu rozejrzał się po sali,
A w drzwiach już królowie stali
Zdolni prowadzić obrady,
Choć każdy był jeszcze blady.
„Lepiej czują się królowie,
Lecz kto im przywrócił zdrowie?
Komu premia się należy?”
- Medytował podkanclerzy.
Kanclerz zaś zachodził w głowę,
Jak podzielić na połowę
Księżniczkę, bo królów słowo
Złamać jest niehonorowo...
Dzień się kończy, noc zapada,
A wciąż duma Wielka Rada.
Jak rozwiążą ten problemat
– Napiszę drugi poemat.