Carmen i ja
Carmen. Samo imię brzmiało jak obietnica. Obietnica nocy pełnej blasku, tajemnicy i niebezpieczeństwa. Zobaczyłem ją po raz pierwszy na zapleczu kabaretu Lido. Boska - długonoga, smukła, w czarnej sukni z lateksu, która opinała jej ciało jak druga skóra. Wysokie szpilki stukały rytmicznie w posadzkę korytarza prowadzącego na scenę, a burdelówki ze szwem dodawały jej wizerunkowi drapieżnego wdzięku. Subtelny zapach pożądania unosił się w powietrzu, mieszając się z zapachem jej perfum – tajemniczym, uwodzicielskim, nie do podrobienia. Rubinowe usta uśmiechały się tajemniczo, a spojrzenie szmaragdowych oczu było pełne obietnic i niebezpieczeństwa. Była jak pantera – piękna, niebezpieczna, nieprzewidywalna.
W ciągu kilku tygodni stałem się jej cieniem. Obserwowałem ją z zapartym tchem, jak tańczyła, jak poruszała się, jak w blasku punktowca czarowała publiczność. Była anielicą i diablicą w jednym – w jednym momencie delikatna i krucha, w drugim – nieokiełznana i dzika. Jej taniec był hipnotyzujący, pełen gracji i pasji. Każdy ruch był precyzyjny, każdy gest – pełen znaczenia.
Carmen była dla mnie zagadką, którą pragnąłem rozwiązać. Była idealną wyzwoloną kobietą, ale ja widziałem w niej coś więcej niż tylko piękno i seksapil. Widziałem w niej samotność, ból, i pragnienie prawdziwego uczucia. Moje zaś do niej rosło z każdym dniem, z wolna przemieniając się w coś więcej.
Nie byłem jej jedynym adoratorem. Męska i... część widowni, koledzy aktorzy – wszyscy u jej stóp. Ale ja nie chciałem jej tylko na jedną noc. Chciałem poznać jej duszę, jej prawdziwe ja, ukryte pod maską gwiazdy. Chciałem być kimś więcej niż tylko kolejnym ‘fanem’.
Nasza relacja była skomplikowana, pełna sprzeczności. Carmen była kobietą wolną, niezależną, nieprzewidywalną. Ale za tą maską twardości kryła się kobieta, która pragnęła miłości i zrozumienia. I ja, wbrew wszystkiemu, byłem gotowy jej to dać. Byłem gotowy na wszystko, byleby tylko być przy niej, byleby tylko móc dzielić z nią te chwile, kiedy zrzucała lateks zamykając drzwi garderoby i pokazywała swoje prawdziwe oblicze. Bo Carmen, pomimo całego blasku i inności, była i jest dla mnie kimś..., kimś z kim wiąże mnie niepowtarzalna nić – nić pełna szaleństw, wyjątkowej magii, która z całą pewnością poprowadzi nas przez kolejne tysiąc żyć.
.
I właśnie ta nić jest prawdziwym sensem tego tańca – tańca, który nie odbył się tylko w kabarecie..., gdy zatrzasnęły się garderoby drzwi.
~ Pióro Amora ~
© XX.V.MMXXV