Szał uniesień... i rozdarcie na płótnie w miejscu kobiecego piękna
~ Kazimierz Tetmajer
Niczym erupcja wulkanu spływa w ogromie
tego dzieła na sam akt,
symbol niszczycielskiej siły instynktów.
Pędzisz jak oszalały niosąc na grzbiecie Tycjanową piękność.
Dosiadająca na oklep nagość, rozjaśnia
czarną maść konia ,
obejmuje za szyję, a udami wciska orgazmy w boki demonicznej bestii.
Rude loki kobiety jak ogniste języki splatają się z grafitem jego grzywy .
Przymknięte powieki i lekki grymas tworzą rozmarzenie,
mieszają się kolory z blaskiem ciał.
Stają dębem kopyta, otwarty pysk odsłania biel zębów, a chrapy parskają pianą.
Język wysunięty na bok jakby chciał dotknąć ust rudowłosej.
Czy więcej rżenia, czy dyszenia podniecenia usłyszysz?
Co ujrzysz w zamyśleniu, patrząc na galop?
Niepojętość, tylko niepojętość...
Za nimi mrok. W skłębionych czerniach skrywa się koński zad.
Przed nimi jasna barwa mglistej bieli, a pod nimi sztychy żółcieni.
Jakby natężenie światła wpadło w trójwymiarowe wrażenie.
Jakby porwani w namiętność erotyczną
wpadali w chaos upojenia zmysłowego.
Kim jesteś dziewczyno?
Szarpiąca najcichsze struny...