Oczy które znikają w głowie gdy podnosisz wzrok...
który uderzał w okno falami ciężkich myśli.
Wokół Anny, wciąż cicha noc nosiła liliową
poświatę, która z czasem
przybierała siwofioletowy odcień.
Niekiedy bywała jak kołysanie, a czasem jak wzburzone morze,
brzemienne tęsknoty przypominające
ciężar powietrza przed zagrzmieniem.
Chciała zdążyć uchwycić obrazy nasuwających się chmur,
i pierwsze uderzenie wiatru
przed grzmotem, by uspokoić burze.
One odzwierciedlały jesiennie przemijanie, pachnące starością,
przetaczały się pomiędzy wersami życia.
Wyostrzone zmysły i oddechy osamotnienia,
niczym błyskawice, wyzwalały lęk
przed nieznanym.
Anna znała wczoraj, dla jutra
otwierała drzwi do powrotów wspomnień.
Budziły się nagle czarne wizje, a
czerń, pojawiała się w głowie i w zmiętej pościeli.
Każda jak szpilka przekłuwała ciszę.
Kolejna bezsenna noc wypełniała mroki,
blackmetalowym i leśnym smakiem,
zapachem zamkniętej w pokoju nocy.
Czasami świt przychodził zbyt wcześnie.
Lubiła ten stan, kiedy niebieszczał z każdą chwilą.
Wciągała jego powietrze do przepaści
swojego oddechu.
Otwierała szeroko oczy, by jak najwięcej
ujrzeć przed zmierzchem dnia.
Czasami wolałaby być niewidoma,
tak by nie musieć niczego oglądać.
Pragnęła zobaczyć lekkie sowy w powietrzu po zmroku,
magiczny świat niepokaleczony przez czas.
Szeptała:
Dajcie mi jedną ścianę, która mogłaby mnie wysłuchać,
nie udzielając mi dobrych rad