A na granicy
Wiatr znów osusza nadrzeczne błota.
Olchowe listki w słońcu się grzeją,
a na granicy w sercu zgryzota
podszyta z lekka płonną nadzieją.
Znów uzurpator tłumy zaprasza
i pcha na bagna, albo na druty.
Gra przy tym wprawnie rolę Judasza,
który nie lęka się chwil pokuty.
Lecz u nas zmiana goni za zmianą,
jakby się serce kamieniem stało.
Pytam z rzuconą na piach przyganą,
a w odpowiedzi konkretów mało.
Nikt nie donosi pizzy w kartonach.
Nikt nie przedziera się przez kordony.
Oczy nie łzawią, nie drży przepona,
język nie miota bluzgów miliony.
Nie drwi nikt słowem w kwestii zapory
mówiąc, że będzie wał a nie ściana.
Nowe nie budzą się wciąż upiory,
ostra nie rodzi się też nagana.
Na mundur żaden cham już nie pluje
mówiąc, że psy to są, albo śmieci.
Nikt swej renomy już nie buduje
pytając, gdzie są uchodźców dzieci.
Filmów oszczerczych nikt dziś nie tworzy.
Nie przyjeżdżają posłów tabuny.
Nikt z celebrytów się już nie sroży,
łysy nie szarpie się za kołtuny.
Wszystko jest piękne, demokratyczne,
nawet w Brukseli brak cienia złości.
Normalnie same nuty liryczne,
a na dodatek język miłości.
Kiedy przypomnę ten krzyk sprzeciwu,
to mi się nagle dziwnie domniema,
że to jest forma zwykłego zgrywu
i polityczna perfidna ściema.