Dziwnie
z kroplami gnanymi batem wiatru
z gromem szepczącym niczym kochanek:
"Idę..."
A potem...
Monstrum kroczące
na setkach nóg-błyskawic,
wiatr wciskający włosy w twarz
i krople jak pociski
próbujące rozerwać parasol
podskakujący na krokach
jak karawela na grzbietach sztormu.
Dziwnie,
ludzie biegną,
w beznadziejnej próbie zostania suchym
lub stoją,
godząc się z losem.
Skóra błyszczy
jak u gladiatora
pokrytego oliwą,
gotowego, by walczyć...
z narowistym powiewem
wyrywającym parasole,
słowa i kartki poetom.
Torba prawie przemokła,
tulona do piersi jak dziecko,
a buty wkrótce rozmokną...
Ryk,
przejeżdżającej karetki,
(to już druga w ciągu minuty),
budzi mnie z letargu.
Werble na dachu
autobusu mknącego przez deszcz,
rozmazując widok za oknami
w strugi błękitu i zieleni.