My home is my castle
rozgniatam pomidory, wlewam oliwę,
zasmażam czosnek i pomidory,
dolewam wina, wkładam krewetki,
sypię pietruszkę, potem odrobina bazylii.
To wszystko przeciwko chaosowi świata
i ciemnościom zewnętrznym. Przeciwko
samopożerającej się naturze, piekłu
i bliżej nieokreślonym siłom duchowym.
Przeciwko jutrzejszemu, absurdalnemu
porządkowi dnia i nocy. W kuchni,
przyczajony na krawędzi bytu,
gdzieś na obrzeżach Drogi Mlecznej,
lecę ze straszliwą szybkością
na niewielkim kawałku materii,
pomiędzy Marsem a Wenus,
uzbrojony w drewnianą łyżkę,
kilka heroicznych myśli i, chyba
zapomniałem, przydałaby się
szczypta świeżego oregano.