W nieznane
By nie dać się wyprzedzić, by być zawsze pierwszym w rzędzie.
Tak to się właśnie żyje, w biznesowej karuzeli,
Na bakier z kalendarzem, podkradając czas niedzieli.
Nie pamiętam od kiedy i nie wiem nawet dlaczego,
Coś się mnie uczepiło, może zrobiłem coś złego?
Słyszę jakiś głos cichy, nie dający mi spokoju,
Bez względu, czy na co dzień, czy w świątecznym jestem stroju.
Wszyscy po plecach klepią, ciągle otuchy dodają,
Mówiąc, że też tak mieli, albo nadal jeszcze mają.
Że to natura nasza, ciut przekorna, w średnim wieku,
Płata zabawne figle, siedząc głęboko w człowieku.
A głos w głowie nie cichnie, teraz go już czuję w sercu,
Jakbyśmy wspólnie mieli stanąć, na ślubnym kobiercu.
Nie darzę tego głosu żadnym szczególnym uczuciem,
Kojarzy mi się przecież z mojego ciała zatruciem.
Coś muszę jednak zrobić, z moim dzikim lokatorem,
Może w samotni rozbić namiot, nad cichym jeziorem?
Może wędrówka w górach? Może pustkowie gdzieś w dziczy?
Posłuchać muszę głosu, to tylko się teraz liczy.
Zawieram z nim przymierze, takie nie na całą wieczność,
Warunki pokojowe, by zachować nadal grzeczność,
Odejdzie z mojej głowy, nie wywierci więcej dziury,
W zamian lekcja pokory, taka wśród cudów natury.
Kurtyna opada w dół, świat się przede mną przechadza,
Apetyt rośnie, by żyć i nieźle sobie dogadza,
Tylu kolorów cudnych, na jeden raz, nie widziałem,
W takim zachwycie jeszcze, nigdy tak długo nie stałem.
Zostanę tu czas jakiś, jakiś czas, potem zobaczę,
Tu teraz będzie mój dom, który na mapie zaznaczę,
Tutaj będę oglądał wschody i zachody słońca,
Bo tak bardzo pragnę żyć i przeżyć życie do końca.