Niezwyczajne piątki
Od piątku do piątku dzieliłem me wakacyjne tygodnie,
Zakładałem wtedy sweter i odrobinę lepsze spodnie.
Szybko wtedy, szybko i biegiem, po łbach kocich do peronu,
W przęsła wciskałem drobne palce, ciało prostując do pionu.
Mój nos mieścił się w oku siatki, moje oczy w dwóch następnych,
Liczyłem pociągi, ludzi i ten stukot minut posępnych.
Przy ostatnim składzie wagonów, tylko konduktor samotny,
Czasem machał jakby wiedział, że czekam na kogoś, markotny.
Tyle minęło tego lata już takich zwyczajnych piątków,
Prysła radość, nadzieja tylko samotna w serca zakątku.
I sierpień zamyka już złote pokoje i lato ziewa,
Lecz dziś znów mój wielki dzień, moja zaś dusza lepiej się miewa.
I szybko…Szybko po łbach kocich, teraz nie biegnę a frunę,
Gwizd pociągu słyszę i widzę światła jak potężną łunę.
Kroki… Postać znajoma… Teraz nie brakuje mi niczego,
Tato! Krzyczę , podbiegam jeszcze bliżej…To nie On… Dlaczego?
***